Postanowiłam walczyć czyli o filmie "Roma"...
Co tak naprawdę zakodowało w naszych umysłach informację że czarno-białe równa się szlachetniejsze i lepsze? Czy było to upowszechnienie się fotografii cyfrowej, która przeważnie jest kolorowa? A może to to, że kolor trochę rozprasza, podczas gdy w czerni i bieli łatwiej skupić się na emocjach ukazanych na zdjęciu?
Nie wiem, na serio ciężko mi powiedzieć co zadecydowało o tym, że jest jak jest.
Zamierzałam napisać recenzję (jak zawsze mocno subiektywną) filmu "Roma" od nawiązania do pierwszego "współczesnego" czarno-białego filmu - zdobywcy Oscara, jaki przychodzi mi do głowy, czyli "Artysty" w reż. Michela Hazanaviciusa. Ze zdumieniem odkrywam że obraz ten powstał w 2011 roku. W 2019 "Roma" ukazuje że przepis na film w czerni i bieli niewątpliwie prowadzi do tego, że produkcja zostaje zauważona.
I na tym kończą się podobieństwa. "Artysta" w przyjemny, lekki sposób nawiązywał do Złotego czasu kinematografii, i robił to tak zręcznie, że dziś, po 8 latach pamiętam sceny z tego filmu. Kiedy piszę te słowa usiłuję oglądnąć "Romę" 5 dobę i do końca ciągle pozostaje mi 10 minut. Wymyślam coraz więcej wymówek żeby przerywać seans na Netflixie.
Nie jestem w stanie powiedzieć o czym opowiada ten film. Nie jestem w stanie powiedzieć kim lub czym jest tytułowa Roma, ale nadzieja na rozwiązanie tej zagadki ciągle pozostaje, bo przecież mam jeszcze 10 minut do końca.
Zarówno w "Romie" jak i w "Artyście" psy odgrywają pewną rolę. Mają być pewnym dopełnieniem jakiegoś obrazu, jednak o tyle w drugim z filmów sympatyczny piesek sprawiał że miałam mimowolny uśmiech na twarzy, w pierwszym zastanawiam się czemu główna bohaterka nie zrobi czegoś z czworonogiem, nie wyprowadzi go czy coś, żeby nie robił tylu stolców na podwórku domu. To prowadzi bezpośrednio do tego, że zastanawiam się czy główna bohaterka nie jest osobą opóznioną umysłowo? Bo że jest tragiczną służącą rozumiem już po pierwszych kilku minutach filmu. Po kilkudziesięciu wiem natomiast że nie mam zielonego pojęcia o czym jest ten film, co jego twórcy mieli na myśli, i że gdyby był w kolorze byłby jeszcze głupszy niż Venezuelskie telenowele. Prawdopodobnie miało być ambitnie - mamy tu zarys jakiegoś wycinka historii Meksyku - chyba. Być może miało być to kino moralnego niepokoju, ale poprzez szpitalne sceny związane z losami głównej bohaterki, wyszło tandetnie, tanio i groteskowo. Nie współczuje tej osobie. Nie lubię jej. Nie lubię rozwrzeszczanej dzieciarni którą się opiekuje, nie lubię ich histerycznej matki.
Nie rozumiem czemu Akademia Filmowa nagrodziła
"Romę" Oscarem za najlepszy film zagraniczny. Na pewno byli lepsi
kandydaci, np nasza "Zimna wojna", którą, widząc przed
"Romą" oceniłam dość nisko. Po seansie wygranego obrazu "Zimna" zdecydowanie zyskała w moich oczach. Nie rozumiem czemu drewniana, kompletnie bez wyrazu dziewoja dostała nominację do nagrody dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej?
Rozumiem natomiast że od roku 2011 Oscary obniżyły swój poziom tak, że za parę lat nominacje dostaną produkcje o pączkowaniu drożdży i fragmentacji plechy w kolejnym, ważnym politycznie (akurat w tym momencie) dla USA zakątku świata.
ps. Notkę dedykuję mojemu tacie, który bardzo chciał żebym wróciła do pisania bloga o filmach :) (po tym jak blog.pl umarł)